Wrażenia z mojej wizyty genealogicznej w Kurozwękach - sierpień 2011 (Anna Fukushima)
"Na górze stromej i skalistej rozłożyło się miasteczko, jedno z tych, jakie Bóg wie za co noszą miano miasteczek. Kilkadziesiąt chat zbudowanych w czworokąt, chat nie włościańskich, gdyż mają staromieszczańskie portyki o oryginalnie (...) rzeźbionych słupach, studnia pośrodku rynku, bożnica, kościół i klasztor szarytek. Wójt, pan pisarz, ksiądz, nauczyciel – oto wielki świat Kurozwęk. Zstępując z góry – dopiero widzisz ogrody i gąszcze olbrzymich drzew, a wśród nich oblany dookoła wodą pałac."
Tak opisywał Kurozwęki Stefan Żeromski w swoich « Dziennikach » - w sierpniu 1888 roku. Muszę przyznać, że choć minęło tyle lat, podobnie odebrałam atmosferę tego wielowiekowego miasteczka moich przodków, położonego nad rzeką Czarną w pobliżu Staszowa w woj. świętokrzyskim.
Moją genealogiczną wizytę rozpoczęłam od zwiedzania XV wiecznego kościoła pw. Wniebowzięcia NMP i św. Augustyna (kiedyś parafii moich przodków). No i cmentarza z początku XIX wieku, położonego wśród ogromnych drzew, na niewielkim wzgórzu z którego podziwiać można wspaniałą panoramę. Idąc kilkaset metrów dalej, dotarłam do parku ze starym drzewostanem, otoczonego mocno zniszczonym murem. W głębi, rzeka à la strumyczek, kapliczka, rządcówka, oficyna, dawna przypałacowa oranżeria z XVIII wieku - gdzie nocowałam (obecnie hotel) - i pałac, w którym kiedyś pracował mój pradziadek ogrodnik - Jan Słomka (zanim osiedlił się w Częstochowie). Z boku, na rozległych łąkach i w sąsiedztwie ogromnego labiryntu z kukurydzy, pasło się imponujące stado bizonów. To jedna z atrakcji turystycznych tej miejscowości, podobnie jak mini zoo na terenie kompleksu pałacowego.