Rozmowa z ojcem Nikodemem na Jasnej Górze, we wrześniu tego roku przewróciła moja wiedzę na temat początków życia Fertnerów w Częstochowie. Czuję się w obowiązku rozpoczęcia opowieści o rodzinie niezwykłej, mojej, ciągle dla mnie tajemniczej. Wszelkie znaki zapytania  wymuszają kolejne kroki, skłaniają do myśli namiętnej, by zapuścić się w podziemia Klasztoru za przyzwoleniem mnichów i otworzyć stare księgi, skoroszyty i pudła z dokumentami.

Chciałabym otworzyć skrzynie zamknięte na wielkie kłódki. Pragnę pokryć się kurzem i zniknąć na pewien czas dla świata. Niewiedza jest udręką dla człowieka, który wie za dużo, a za mało by odpocząć i zatrzymać się w poszukiwaniach.

Moja przygoda rozpoczęła się w maju, gdy po raz pierwszy odwiedziłam Częstochowę. Po tym, jak przeprowadziłam długi dialog na Forum Genealogów poszukując ulicy do ustawienia  „Ławeczki Antoniego Fertnera”, zmobilizowałam wszystkie własne siły i poddałam się natrętnej myśli o wycieczce historycznej do miasta – gniazda. Dziwna to rzecz, takie obcowanie z miejscem autentycznie uczęszczanym przez Dziadów i Pradziadów. Na moje osobiste doświadczanie, nałożyło się spotkanie z ludźmi, którzy prowadzili mnie na wirtualnym Forum po ulicach miasta, przypominali nazwiska i rozprawiali o koneksjach rodzinnych. Podziękowania przesyłam Panu Andrzejowi Kuśnierczykowi, za spotkanie, ale również za artykuły, bez których dreptałabym w miejscu, nie widząc topografii Nowej Częstochowy. Do tego geograficznego rozpoznania terenu dołożyłam wiedzę zaczerpniętą z jego artykułu o wielokulturowości tych terenów, a w szczególności wzajemnym oddziaływaniu kultury Czechów i Polaków.

Bezpośrednim impulsem do wędrówki po historycznych terenach było drzewo genealogiczne przesłane przez Piotra Gerascha. Zabawę rozpoczęłam przesuwając wzrok od najstarszych osób w drzewie, a skończę nie wiadomo na kim. W maju, udałam się na Jasną Górę, bez konkretnego celu, tak z obowiązku odwiedzin tego miejsca, z ciekawości i chęci zaspokojenia wiedzy na temat muzyki jasnogórskiej. Karol Fertner dziadek mojej prababci i Antoniego Fertnera był muzykiem kapeli na Jasnej Górze. Tyle mówiła notka znaleziona w internecie, a jej poszerzenie na temat jego talentów muzycznych wywołało ciekawość i chęć odnalezienia źródeł informacji. Jedno pytanie zadałam w Biurze Jasnej Góry i otrzymałam jedną konkretną odpowiedź.  Przedstawiono mi imię ojca paulina, znawcy  historii muzyki jasnogórskiej. Musiałam zapamiętać informację i pobiec szybko na dworzec autobusowy. Imię zapamiętałam i wróciłam we wrześniu w odpowiedzi  na  zaproszenie ojca Nikodema, zwierzchnika muzyków kościelnych Polski.

Ta rozmowa otworzyła mi nowe dzieje, nieznane genealogom, a postacie z rodziny Fertnerów zaczęły żyć po swojemu we własnych historycznych kostiumach i na swoich podwórkach częstochowskich.

Oddaję pierwszą część moich zmagań z historią.

Proszę mieć zrozumienie dla amatora.

Wszystko co napiszę jest wynikiem uwiedzenia, uwiedzenia osoby dorosłej, pełnoletniej magią przeszłości.

Pan„R.”

Był pierwszą tajemniczą postacią spotkaną w Częstochowie. Wszedł do pokoju w pałacyku mieszczącym Ośrodek Badania Dziejów Częstochowy trochę ukradkiem, by nie zakłócać nam rozmowy z historykiem miasta. Pan „R” nosi długą brodę nieuczesaną i zmierzwioną, która sięga daleko poniżej podbródka.  Jak przystało na natchnionego przez historię, nie zauważa teraźniejszości, która służy mu przypadkowo  do życia. Jego myśli zajmuje historia jednego z największych cmentarzy żydowskich w Polsce. Jeżeli nie widać go w Ośrodku, to krąży wśród nagrobków. Szuka i spisuje. Każdy kamień niesie przeszłość. Każde potknięcie może być znakiem niosącym odpowiedź, zatrzymaniem czasu i olśnieniem.

„R” żyjąc daje wiarę w sens natchnienia. Żyje na pograniczu światów, a wszyscy, w tym moja osoba,  potrzebują jego istnienia. Pojawił się nagle pomiędzy jednym pytaniem o malarstwo Fertnerów, a odpowiedzią profesora Aleksandra Jaśkiewicza. Mój wzrok go zagarnął i przyjął do świadomości. A więc jest obecny, będzie z daleka wysłannikiem z tamtego świata. Wyznaczyłam mu taką rolę bez jego zgody. Stał się osoba ważną w moim świecie, który zaczął się tworzyć w dzień zimny, bardzo mokry, przecinany przez lodowate porywy wiatru, wyginającego mi parasol  i zmieniającego kierunek strug deszczu. Mokre dłonie trzymające parasol i przemoknięte myśli tworzące nowe dzieje oto obrazek pierwszy, wstęp do podróży w czasie, na przemian cucące zimno i rozczochrana, rozpalona wyobraźnia dała początek mojej przygodzie w Częstochowie.

Do ulicy Wieluńskiej dojechałam pokonując  zimny wiatr i deszcz lejący się z nieba. Mokry hotel na ulicy o niskiej zabudowie obecnie wpisanej do rejestru zabytków przywitał mnie ciepłym wnętrzem.

W takim brzydkim dniu miałam stoczyć walkę ze zmęczeniem i rozpoznać  teren po raz pierwszy. Zostałam wysłana na zwiad. Rola zwiadowcy mi odpowiada. Mimo ryzyka napotkania nieprzewidywalnych zdarzeń, jest atrakcyjna. Wyostrza wszystkie zmysły, wzrok pomaga dojrzeć przez przymrużone oczy przeszłość, wyobraźnia dodaje komentarz i zadaje pytania. W samotności odkrywam stare dzieje, widzę domy, pokoje, postacie ludzkie, mogę usłyszeć śmiech dzieci , troskliwy głos matek i niskie głosy mężczyzn dokonujących ważnych wyborów w życiu. Z papierowych kartek metryk moi najbliżsi i ich sąsiedzi, przyjaciele - świadkowie tamtych dni ożywają na obrazkach. Tworzy się scenariusz ich życia.

Ulica Wieluńska nie zmieniła się wiele przez stulecia.

Biegnie wzdłuż zbocza Jasnej Góry, opada łagodnie w kierunku Rynku Wieluńskiego. Dotyka ogrodzenia zabudowań Klasztornych, a ponad drzewami ukazuje się najwyższa część wieży kościelnej. Kiedyś te drzewa były niższe, nie zasłaniały widoku Klasztoru. Tak przedstawiają topografię ówczesne ryciny. Tereny dookoła Klasztoru stanowiły łąki, piaszczyste hałdy nierównego terenu porośnięte przez krzaki i drzewa, przypadkowo rosnące na zboczach Jasnej Góry. Tak było za czasów przybycia do Nowej Częstochowy trzech braci Karola, Piotra i Józefa Fertnera.

Gdy dotarli do Częstochowy był początek XIX wieku.

Karol, Piotr i Józef Pfartner, pochodzili z małej miejscowości na Morawach Rothwasser. Wędrówki ludów odbywały się od zawsze, a granice państwowe politycznie określone w traktatach nie stanowiły bariery dla osób obdarzonych odwagą zmierzenia się z nowym wyzwaniem. Każdy wyjazd z rodzinnego domu oznaczał walkę o przetrwanie w nowym miejscu. W tamtych czasach nieśpiesznie żyło się z roku na rok. Dla rodziny najważniejszym zadaniem było przeżyć zimę, doczekać  pierwszych promieni słonecznych i tak co roku trwać, wykonując zawód rzemieślnika lub rolnika, bez możliwości jego zamiany w ciągu swojego życia. Rzemieślnik  z wyuczonym fachem miał możliwość przenoszenia się z miasta do miasta, rolnik pozostawał w jednym miejscu przywiązany do uprawianej ziemi.

Fertnerowie  przez 200 lat byli związani z ziemią morawską, na której rodzili się w wielodzietnych rodzinach. Pozostaje niewiadomym ich pochodzenie w Rothwasser. Czy niemieckie czy czeskie korzenie można traktować za pierwowzór rodu? Wielokulturowość  na tych terenach, granicznych dla obu państw, jest normą i byłoby jałowym poniekąd działaniem, szukanie tego  jedynego protoplasty rodu. Wiele nazwisk brzmi po germańsku, ale wiadomym jest, że Czesi takie nazwiska nosili, niemieckobrzmiące. Fonetyczne brzmienie FERTNER uzyskano  po spolszczeniu i nadaniu fonetycznego polskiego brzemienia składni PFORTNER, które tylko w takiej formie widnieje w księgach metrykalnych Rothwasser. Dziś nie jestem w stanie odpowiedzieć na pytanie, ile w Fertnerach jest krwi niemieckiej, a ile czeskiej. To wątek, który oznacza przeszukanie archiwów Rothwasser w XVIII wieku. Skłaniam się do przyjęcia postawy akceptującej każde rozwiązanie, a intuicja, zastępująca niewiedzę, przesuwa mnie w kierunku Czeskich korzeni. Posługiwanie się narzędziem nienaukowym dopuszcza możliwość  gdybania i wyciągania wniosków prawdopodobnych. Moja opowieść oparta na prawdziwej historii korzysta z wnioskowania opartego o moje osobiste pomysły.   Czeski humor , dowcip trudny i specyficzny, był wykorzystywany przez następnych członków rodu, a dla mnie jest sygnałem do poczucia się bliżej czeskich korzeni niż niemieckich. Myślenie o możliwych powiązaniach z Czechami, powoduje narastanie rozbawienia, które można tłumaczyć poczuciem wspólnoty w sąsiadami z południa. Jest to oczywiście wniosek nienaukowy, ale opowieść moja ma być trochę humorystycznie nawiązująca do historii rodu. Mogłoby to tłumaczyć skłonności niektórych członków rodziny do posługiwania się żartem w codziennym życiu w późniejszych wiekach. Być może brak powagi i dystans do życia ma swoje źródło w tych dalekich zakamarkach czeskich wzgórz sudeckich.

Najstarszy znany przodek noszący nazwisko Fertner  miał na imię Józef  /Joseph/. Wiadomo jedynie, że  poślubił Apolonię urodzoną w 1743 roku. Mieszkali w Rothwasser pod nr 84.

Ten adres nie zmienia się przez następne pokolenia, z wyjątkiem trzech jej synów, którzy zastąpili go nowym  w mieście zwanym Nową Częstochową.

Apolonia umiera 16.08.1820 roku w Rothwasser, wcześniej wydając na świat ośmioro dzieci. Przejrzałam daty urodzin, z których ustawił się ciąg urodzin kolejno następujących od roku 1766 do 1779.

Prawdopodobnie ślub został zawarty przed narodzinami pierwszego dziecka Johanna Josepha Ignatza 02.04.1766 roku.  Następnie wita się ze światem Franz Karl 18.03.1768 r., Maria Elizabeth 10.03. 1770, Magdalena 11.04.1772, Apolonia 15.05. 1774, Franz 19.03.1776, Johann Augustin 13.01.1778 i Marianna 25.01. 1779.

Z gromadki potomków kluczowe znaczenie dla polskich korzeni ma Franz urodzony w 1776 roku.

Poślubia 16.01.1797 Magdalenę Effenberger, mieszkającą pod nr 16. Panna jest o dwa lata starsza od pana młodego. Pierwsze dziecko, syn, Franz po ojcu, rodzi się 26.01.1798 roku, poślubia Barbarę Kluger 14.01. 1821 roku i żyje na Morawach w Rothwasser w domu rodzinnym. Kolejne dziecko umiera nie doczekawszy roku. Dwaj następni synowie to Joseph i Carl, którzy opuszczą rodzinne strony i przybędą do Nowej Częstochowy. Joseph rodzi się 07.08.1801 roku, a Carl 11.06.1803 r. Carl ma 10 lat, gdy Mama Magdalena umiera, pozostawiając męża Franza z trzema małymi synami. Po półrocznej żałobie Franz wybiera na małżonkę Mariannę Effenberger i Carlowi rodzi się przyrodnie rodzeństwo ośmioro braci i jedna siostra. Wśród nich jest Peter urodzony 15.09.1817 roku, który będzie towarzyszył w przeprowadzce do nowego świata. Franz, ojciec naszych wybrańców losu, skazanych na życie w Polsce z wyboru, bądź przymusu, przeżył swoja drugą żonę o 22 lata. Umarł w 04.04. 1855 roku. W tym czasie, równolegle w niedalekiej Nowej Częstochowie jego synowie, obdarzeni nadzwyczajnymi umiejętnościami, kontynuowali swoje życie w nowym mieście, rozrastającym się wokół Jasnej Góry.

Śladem ich zadomowienia się są akta potwierdzające zawarcie ślubów z pannami częstochowskimi, Josepha z Anną Koch około 1830 roku, a Karla z Marianną Słocińską 18.07.1826. Będą to najstarsze metryki potwierdzające rozpoczęcie życia na nowej ziemi. Niestety Joseph, niedługo po śmierci swojej maleńkiej córki odchodzi również z tego świata. Jego dzieje kończą się niespodziewanie wraz ze śmiercią jedynego dziecka i jego własną. W Częstochowie jest już Carl – czyli Karol.

Jego losy to część mojej historii, mojej tożsamości, którą opisuję odsłaniając kolejne sceny z życia moich poprzedników.


Logowanie