Czestochowa w XIX w. prasie - wydarzenia, ogloszenia....

Więcej
9 lata 2 miesiąc temu #17972 przez Anna Fukushima
"Gazeta Warszawska" z stycznia 1879 r., N° 19:

Wstapienie do zakonu. Ksiadz Jan JODEL*, wikaryusz parafii Truskolasy w dekanacie Czestochowskim, uzyskawszy odpowiednie zezwolenie od biskupa swojego i ministra spraw wewnetrznych, wstapil do zgromadzenia ksiezy Paulinow na Jasnej Gorze w Czestochowie. Klasztor ten jako etatowy i majacy liczbe zakonnikow mniejsza od oznaczonej etatem, upowazniony jest do przyjmowania nowicyuszow, zyczacych przywdziac suknie zakonna. Ksiadz Jodel trzeci z kolei korzysta z prawa wstepowania do klasztoru.
________________
*JODEL - ostatnia literka w nazwisku =jak pierwsza w miescie Lodz.

AF

Please Zaloguj or Zarejestruj się to join the conversation.

Więcej
9 lata 4 tygodni temu #18374 przez Anna Fukushima
"Kurjer Warszawski" z 13 (20) wrzesnia 1901 r., N° 266:

W Czestochowie w dniu 14 b.m. odbylo sie uroczyste otwarcie TOWARZYSTWA LEKARSKIEGO, ktorego inicjatorem byl dr Bieganski. Do zarzadu wybrani zostali pp.: na prezesa dr BIEGANSKI, na wiceprezesa dr PISARZEWSKI, na sekretarza dr SEKOWSKI oraz pp. KON i REJMAN.
_______________
AF

Please Zaloguj or Zarejestruj się to join the conversation.

Więcej
9 lata 2 tygodni temu #18475 przez Krzysztof Łągiewka
Replied by Krzysztof Łągiewka on topic Czestochowa w XIX w. prasie - wydarzenia, ogloszenia....
Wiek, Nr 81 z 2(14).04.1874, s. 2

Korespondencya "Wieku"
Częstochowa, 3 kwietnia 1874 r.
Nie ręczę, czy na stu pątników, z przeróżnych stron do naszego grodu zdążających, znajdzie się chodź jeden, co ma ciekawość obejrzeć miasto w całości, a osobliwie tę część, która miano Starej Częstochowy nosi. Zwykle przyjezdni, szczególniej ci, co przybywają koleją żelazną, ograniczają się na przejściu przez piękną aleję kasztanową, a usadowiwszy się w tak zwanych siedmiu kamienicach, topią cały czas i uwagę w kościele i klasztorze Jasnogórskim, co najwyżej robią małą wycieczkę do kościółka św. Barbary, a raczej do znajdującej się przy nim studni z cudowną wodą. Tacy pielgrzymi, widząc po obu stronach alei dość pokaźne domy, wywożą dobre wyobrażenie o Częstochowie, która przez to zyskuje opinię schludnego i przyzwoicie zabudowanego miasta. Szczęście to wielkie, że swą najgorszą stroną, choć stanowiącą właściwie jej jądro, stanęła gdzieś z tyłu – stąd nie obrażając oczu swych gości, imponuje im czem innem, co właściwie nie jest jej własnością. Jasna Góra bowiem wraz z otoczeniem była zawsze odrębną całością i dopiero w naszym wieku, dzięki nowo założonej alei, połączyła się ze Starą Częstochową nierozerwalnym już związkiem.
Miasto nasze więc składa się z dwóch części, zupełnie różnego pochodzenia, zwyczajem wszystkich sąsiadów na świecie, w wiecznej niezgodzie z sobą zostających. Współzawodnictwo tych dwóch oddzielnych niegdyś miasteczek sięga odległych czasów; oba one wydzierały sobie kolejno berło wyższości, i dalipan nie można powiedzieć na pewno, na którą stronę szala się przeważyła. Utarte dziś nazwy: Stara Częstochowa i Częstochówka, są bałamutnemi z historycznego stanowiska; ta ostatnia bowiem jest starszą i jej rzeczywiście przysługiwało miano, jakie współzawodniczka sobie przyswoiła. W początkach XIV-go wieku, Stara Częstochowa (tj. dzisiejsza Częstochówka) była wsią polską, leżącą u stóp wzgórza, zwanego Starą Górą, na którym stał starożytny, niski, ubogi kościółek, podupadły zupełnie. Młodsza osada, Nowa Częstochowa, o dwie wiorsty odległa, słynęła z okazałego, murowanego kościółka, który przyciągał lud okoliczny. Na kościółku tym dziś jeszcze, mimo oszpeceń, zwanych restauracyami, z których ostatnia z roku 1858 uwieczniła się napisem na froncie, widać jeszcze niektóre znamiona pierwotnego romańskiego stylu – przywalone ołtarzami w stylu włoskim, a w częstochowskim guście malowanymi na jaskrawo brudne kolory z mnóstwem barbarzyńskich figurek, ozdóbek, najszkaradniejszych kwiatów sztucznych, do których festony z pajęczyny i zabrudzone ściany jak najlepiej przypadają. Założenie klasztoru jasnogórskiego, na miejscu drewnianego kościółka, szybki i nadzwyczajny jego rozwój i rozgłos rzuciły blask i na osadę u stóp góry. W osadzie tej rozwinął się osobny przemysł, artyzm i handel, do dziś dnia w pełni życia będący. Druga osada, jakkolwiek pod względem religijnym zaćmiona na wieczne czasy, nie całkiem jednak zgasła; owszem rozrosła się na jedno z lepszych miasteczek kraju, zagarnęła nieprawne miano Starej Częstochowy i spogląda na sąsiadkę jako na coś podrzędnego, jako na swój dodatek. Na pogląd ten Częstochówka, rozumie się, nie zgadza się wcale, a dumna ze świątyni, o którą się opiera, wie dobrze, iż dla tylu tysięcy ludu, co rok rocznie tutaj zdążają, współzawodniczka mogłaby nie istnieć wcale, że one bynajmniej o nią nie dbają.
Tak więc rywalizacja dwóch niegdyś oddzielnych całości jest jedną z cech Częstochowy. Objawia się ona prawie na każdym polu. W życiu towarzyskim uczujesz ją po większym zapale, z jakim kumoszki z Częstochówki roztrząsają sprawy staromiejskich znajomych, dodając nieraz „już to tam w Starem mieście nic poczciwego nie znajdziesz”. Na odwrót dowcipnisie z tamtej części nie spuszczą z baczności żadnego baliku, imienin, uroczystości i innych zebrań pod Jasną Górą, żeby przy tej sposobności nie wysilić się na jaki lichy koncept, niezręczną anegdotkę, a niekiedy i mały paszkwili iście częstochowskim rymem. Na polu handlowem każda z tych dzielnic ma swoją oddzielną specjalność: do prawowiernej córy klasztoru należą świętości wszelkiego kształtu i rodzaju, stara zaś Częstochowa zagarnęła świeckie gałęzie. Z tem wszystkiem na kramikach, gdzie leżą obrazki świętych, książki do nabożeństwa itp., ujrzysz nierzadko rozmaite światowe fraszki, których nazwę i użytek trudno oznaczyć, z pewną pretensjonalnością na pierwszym planie poustawiane; na odwrót w kramach i sklepach in transpontanis regionibus zadziwi cię starozakonny kupiec obrazkami Matki Boskiej, różańcami, krzyżykami, a gdy dostrzeże jakiś znak niedowierzającego zapytania na obliczu gościa swego, nie zaniedba dodać: „u nas wszystkiego tego samego, co i u kramarzy (tj. u handlujących z Częstochówki; starozakonny handlarz jest zawsze kupcem), tylko w lepszym gatunku”.
Nowa Częstochowa, czyli zdrobniale Częstochówka, jak tu powszechnie mówią, ciągnie się na północ od Jasnej Góry i przedstawia zbieraninę domków drewnianych, w kilka nieprawidłowych rzędów wyciągniętych; murowane kamieniczki podsuwają się, jako znakomitsi, a zatem poufalsi sąsiedzi, pod sam bok klasztoru; całości dopełniają murowane i drewniane kramy z głośnym po świecie towarem. Do Częstochówki liczy się po drugiej stronie Jasnej Góry 12 domów, murowanych w jednym szeregu (siedmiu kamienicami przez nałóg i konserwatyzm ludności nazwanych). Zimą przerażają one pustką i zaniedbaniem, latem, na porę odpustową, przeradzają się w hotele dla porządniejszych pątników, nie zyskując przy tym nic ni pod wewnętrznym, ni pod zewnętrznym względem. W Nowej Częstochowie, podług ostatnich urzędowych obliczeń, w 200 domach mieszka ludności stałej głów 3297, niestałej 460, czyli razem 3757; cała ta ludność jest wyłącznie chrześcijańską i, z bardzo małymi wyjątkami katolicką. Mieszczanie tutejsi są najprzód rolnikami (bo zresztą gdzież prawdziwe nasze mieszczaństwo, tak zwane łyki nie zajmuje się rolą ?), a obok tego prawie każdy obywatel ma mniejszy lub większy kramik ze świętościami.
( D. n. )
The following user(s) said Thank You: Michał Mugaj, Anna Fukushima, Maria Mroczek

Please Zaloguj or Zarejestruj się to join the conversation.

Więcej
9 lata 2 tygodni temu #18506 przez Krzysztof Łągiewka
Replied by Krzysztof Łągiewka on topic Czestochowa w XIX w. prasie - wydarzenia, ogloszenia....
Wiek, Nr 82 z 3(15).04.1874, s. 2

Korespondencya „Wieku”
Częstochowa, 3 kwietnia 1874 r.
( Ciąg dalszy patrz – Nr 81. )
Czoło tego mieszczaństwa stanowią malarze, mistrze i uczniowie szkoły odrębnej, samodzielnej i niezaprzeczenie oryginalnej; od niepamiętnych czasów rozwijają tu obszerną działalność ku nasyceniu estetycznych potrzeb naszego ludku i ku… pożytkowi własnemu. Mistrze, czyli majstrowie, mają swe własne tradycye artystyczne; między niemi niepoślednie miejsce zajmuje sekret robienia cielistej farby, w tajemnicy nawet przed czeladnikami trzymany. „Gdzie majster ?” – zapytał ktoś czeladnika, wchodząc do częstochowskiego atelier. – „Zamknął się, bo przygotowuje cielistą farbę”, odpowiedziano. Nadaremniebyś mu wykładał o rozmaitości odcieni na ciele ludzkiem; na to ci powiedzą, że tę, czego nie dokaże farba cielista, dopełni czerwona, stworzona umyślnie na oddanie rumieńca – i koniec. Malarstwo tutejsze ma odrębne pojęcia o kolorycie i efekcie, śmiejemy się z tych barw jaskrawych i do komizmu posuniętej wyrazistości, ale tak, Bogiem a prawdą, w swoim zakresie, w stosunku swojej publiczności, robi ona to samo, co dzisiejsza sztuka klas wykształceńszych względem swojej publiki: sili się na gwałt trafić jej do gustu i trafia. Że trafia, najlepszym dowodem, iż mimo szalonej produkcyjności malarzy tutejszych, arcydzieła ich wyprzedają się rok rocznie prawie do ostatniego egzemplarza, a w szczęśliwe lata nie są w stanie nawet zadowolić popytu. Rok zeszły stanowił wyjątek i był rokiem nieszczęśliwym z przyczyny, że epidemia powstrzymała zapał do pielgrzymki.
Produkcyjność szybka i obfita obok zamiłowania krzykliwych efektów, to są specyficzne znamiona szkoły częstochowskiej. Słyną one szeroko i daleko, i dały powód do wielu porównań, metafor i hiperboli o spożytkowaniu jazdy konnej dla celów artystycznych. Trafiają się nieraz naiwni pątnicy, co pytają miejscowych, gdzie owo miejsce, w którem z konia malują; czasem znajdzie się taki usłużny, co ich na owo miejsce zaprowadzi, ale zarazem zjawią się i inni, którzy mu dotkliwie wytłumaczą, iż takich kalumnij przez zazdrosnych, złośliwych i lekkomyślnych na przesławny kunszt rzucanych, żadną miarą powtarzać nie należy. Malarze częstochowscy mają dobre o sobie wyobrażenie, i choć przyznają, że pod wieloma względami kolegom artystom z Warszawy lub Krakowa ustępują, ale za to posiadają pewną specjalność, w której nikt, sam Matejko, im nie dorówna. „Choćby z Rzymu malarz przyjechał, mówią, tak jak my Matki Boskiej Częstochowskiej nie wymaluje”. I wierzymy mocno; idzie tu bowiem głównie o narzucenie ciemnej plamy, na co pewnie żaden inny malarz w świecie by się nie odważył. Jakkolwiek obrazy religijne pochłaniają całą twórczość tutejszych mistrzów, jednak czasami, dla rozmaitości, próbują oni sił i w rodzajowych obrazkach; ulubionymi ich tematami są: górale lub krakowiacy, pijący wódkę i piwo, i krakowianka, wymierzająca doraźną sprawiedliwość swawolnemu chłopakowi, bez przyborów, gołą ręką, z usunięciem tylko przeszkód osłabiających dotkliwość kary. Czasem na szyldach szynków zobaczysz sceny pijackie, dające dowód, że artystom naszym, podobnie jak Teniersowi i van Ostadowi, nie zbywa na bezpośredniej obserwacyi życiowej.
Stara Częstochowa rozpoczyna się u stóp Jasnej Góry na wschód od kościoła. Wstęp do niej tworzy szeroka ulica Panny Maryi, długa na półtory mniej więcej wiorsty i ozdobiona piękną aleją kasztanów w cztery rzędy sadzonych. Aleję tę już po roku 1825 i trafnie przez pola wytknięto, tak trafnie, że przez nią front staromiejskiego kościółka spogląda prosto w oczy Jasnogórskiej świątyni. Zabudowała się dopiero w ostatnich czasach piętrowemi i nawet dwupiętrowemi kamienicami, ale jeszcze jest dość miejsca, zajętego przez drewniane domki, a i gdzieniegdzie czyste pole przegląda. Przy wzroście miasta skieruje się ono w tę stronę, zapewne i te przerwy się zapełnią, może niezadługo nawet. Przed kilkunastu laty były tu dwie kamienice, klasztor a raczej dom Maryawitek, trochę domków drewnianych, a zresztą orne pole; podania miejscowe zapewniają, iż nieraz w zimowe noce zaglądały w aleje głodne wilczyska, ciekawe zapewne, czy kto z ludzi nie używa czasem w tej porze niestosownej wcale promenady. Aleja w praktyce dzieli się na trzy części: pierwsza od rynku do mostu; druga do placu, na którym z jednej strony stoi ratusz, z drugiej nowozbudowana cerkiew prawosławna; trzecia do samej Jasnej Góry. Z tych druga aleja uchodzi za arystokratyczną. (!)
Od Nowego rynku rozpoczyna się właściwe stare miasto. Rynek, założony podobno na miejscu dawnego cmentarza, na przeciwko starożytnego kościółka, wygląda jeszcze nie zgorzej, ale dalej, żal się Boże zaglądać. Ulice, choć noszą szykowne nazwiska: Krakowska, Warszawska, Senatorska, Targowa, krzywe, licho zabrukowane; kamieniczki na nich małe, jednopiętrowe, z kamienia wapiennego. Z daleka już poznasz, iż wilgoć umiłowała je aż do zgonu; obok nędzne domki, przygarbione ku ziemi; za płotami ujrzysz podwórka niewielkie, zaśmiecone, zabłocone ledwie że nie w posuchę; jednem słowem, widowisko i wstrętne i nieciekawe. W tem starem mieście przeważną liczbę mieszkańców stanowią żydzi niższych klas, zamiłowani w brudzie i nieporządku; między nimi mieszka garstka rzemieślników chrześcijan, partaczy różnych rzemiosł, trochę rolników, własność gruntową posiadających i ubodzy wyrobnicy; wszyscy oni pod względem brudu nie dochodzą wprawdzie do tego mistrzostwa, co ich starozakonni sąsiedzi, ale do wzorowej czystości pretensyi sobie wcale nie roszczą. Im dalej ku Warcie, która tworzy wschodnią granicę miasta, tem gorzej: najnędzniejsze chałupy są rzeczywiście nad samą rzeką. W Starej Częstochowie w 386 budynkach mieszka stałej ludności chrześcijan 4205, niestałej 1525, żydów zaś 4825 stałej, niestałej 450, czyli summa summarum 11.005. Do miasta zalicza się jeszcze przedmieście rolne Zawodzie za Wartą, z ludnością 280 chrześcijan, rolników wyłącznie, i 10 żydów kupców i spekulantów naturalnie. Wszystkiej więc ludności Częstochowa ma głów 14.752. Leży na równinie, opierając się od zachodu o wzgórze Starej, a dziś Jasnej Góry, od wschodu zaś przytyka do rzędu wzgórz, które coraz wydatniej podnoszą się ku południo – wschodowi, tworząc najbardziej malowniczą część Królestwa. Już jako przedsmak ukazują się z dala rysujące się na widnokręgu zwaliska zamku Olsztyńskiego, a Złoty Potok, ze swemi prześlicznemi pagórkami, i pieczarami zaledwie o cztery mile jest odległy.
( D. n. )
The following user(s) said Thank You: Michał Mugaj, Maria Mroczek

Please Zaloguj or Zarejestruj się to join the conversation.

Więcej
9 lata 2 tygodni temu #18537 przez Krzysztof Łągiewka
Replied by Krzysztof Łągiewka on topic Czestochowa w XIX w. prasie - wydarzenia, ogloszenia....
Wiek, Nr 83 z 5(17).04.1874, s. 2 - 3

Korespondencya „Wieku”
Częstochowa, 3 kwietnia 1874 r.
( Dokończenie, - patrz Nr 82).
Położenie miasta, rozwleczonego na sporej przestrzeni, jest bardzo zdrowe, ku czemu przyczynia się wielce panujący tu prawie ciągle silny przewiew wiatru, co wprawdzie zasypuje nam oczy kurzem w alei, ale za to wybornie odświeża powietrze. Wyjątek stanowi tylko ścieśnione i brudne Stare miasto, obywatelstwo którego gorliwie stara się o to, by jak najskuteczniej zanieczyścić to świeże powietrze, jakiego nam przyroda nie szczędzi. Epidemia zwykle mijała Częstochowę, i zeszłego roku, pomimo że się przed nami i za nami srożyła aż do połowy Sierpnia była na nas łaskawą, dopóki kompanie pobożnych, zdążające na odpust Wniebowzięcia, nie przyniosły zarazy. Przez przeciąg miesięcznej u nas bytności, zabrała ona około 160 ludzi, wszystko prawie biedniejszych, którzy o higienicznych przepisach niewiele myślą; a nieraz zachowywać ich nie są w stanie. Wszelkie choroby najchętniej przesiadują w Starym mieście, gdzie w istocie wszystko przygotowane na ich przyjęcie; najenergiczniejszy przymus i dozór policyjny nie może być niczem innem, tylko półśrodkiem, i trzebaby chyba jakiego Herkulesowego czynu w tej prawdziwej stajni Augiasza. Pod naciskiem, podwórza oczyścić się mogą dość znośnie, ale dzięki wylewaniu pomyjów bez wyboru miejsca i innym podobnego rodzaju przyzwyczajeniom, dawny stan wraca za jaką godzinkę; z lubym nieporządkiem i nieczystością mieszkańcy na żaden sposób rozstać się nie mogą. Zresztą kto choć raz wstąpił do jednej z tych izb żydowskich, gdzie okno nie otwiera się ni zimą ni latem, gdzie zamiatanie nie codzień się odbywa, a mycie chyba przed wielkiem świętem, ten przyjdzie do przekonania, że trzebaby się włamywać do każdego takiego mieszkania prywatnego, by położyć koniec owej bezwiednej, ale zaiste starannej hodowli miazmatów, niemniej starannej, jak gdzieindziej hodowla pszczół lub jedwabników.
Zresztą po co ci panowie mają zaprzątać sobie głowy, gdzie każdy zakątek na co innego potrzebny, jakiemiś przepisami higieny, jakąś czystością, porządkiem i innemi przesadzonemi wymaganiami zdrowia publicznego? Gdy epidemijka zacznie się do ich dzielnicy dobierać i pokaże, iż z nią nie ma żartu, mają oni na nią radykalny, niemylny sposób; wypędzają cholerę w jej własnej osobie. Tak jest, wypędzają publicznie, mit grossem Scandal. Ku temu celowi skojarzono u nas małżeństwo jakiegoś biedaka i niedołęgi, szewca z profesyi z równie bogatą, żwawą i powabną kucharką, wyposażywszy ich 300 zł. p. gotówką, ze składek zebraną. Czyn ten ma być ofiarą błagalną i ekspijacyą za grzechy, zapewne za samolubstwo i zbytnią miłość mamony. Główną treść obchodu stanowi zakończenie, będące obrzędem wypędzania cholery. Czytelniku, widziałeś zapewne hece końskie, kankan w pięknej Helenie, sztuki magiczne zagranicznych geniuszów, nie lepsze ale zawsze droższe od geclowskich, i wiele tym podobnych pięknych i ciekawych widowisk; aleś pewno nie widział tak oryginalnego i pociesznego jak to, któregośmy byli świadkami. Na dość dobrej szkapie siedział rosły żyd, okryty białem prześcieradłem, w masce, w kapeluszu karawaniarze po napoleońsku, z kosą drewnianą w ręku. Była to cholera. Za nią paradował na bardziej już kościstym rosynancie również zamaskowany rycerz, ze sztucznym garbem, w łapserdaku, starożydowskiej spiczastej czapce z futrzaną oblamką, z nahajką w ręku, i pędził przed sobą nienawistne widmo, w czem mu dopomagała chmara większych i mniejszych niedorostków, z krzykami urągania obskakujących uosobioną chorobę. Jakkolwiek pogromca epidemii, rodzony braciszek widać kawalerzysty z krwi i ducha z „Kuryera Świątecznego”, siedział nie już po łacinie, ale po hebrajsku na koniu, który choć chudy i wynędzniały, niecierpliwił się i jeźdźca zrzucić usiłował – i jakkolwiek chmary ścigających za każdym machnięciem kosy na sto kroków odskakiwały, przewracając się nawzajem; z tem wszystkiem cholera umykała dość żwawo, przebiegając kolejno wszystkie ulice, zamieszkane przez współwyznawców. Pochód cały zmierzał ku mostowi, za którym rozpoczyna się dzielnica, gdzie wyznawca Mojżesza jest wyjątkiem, i ta okoliczność obudziła podejrzenie w chrześcijanach. Gromadka tychże, przypatrująca się kawalkadzie, zrozumiała że ten kierunek ma oznaczać symboliczne odkomenderowanie cholerki na wyłączny użytek chrześcijan, a podobno ktoś z uczestniczących w taki sposób ją objaśnił – dość że nie bardzo mile żart przyjęła; przyszło do bójki, samej cholerze coś się oberwało, i byłaby może powtórzyła się scena ze średniowiecznych kronik, ale interwencya policyi przypomniała, że to już wiek XIX-ty. W kilka dni potem zmieniła się jakoś pogoda, temperatura się obniżyła, wiaterki dmuchnęły trochę energiczniej i epidemia osłabła, a potem całkiem ustała. Komitet urządzający uroczystość tryumfował i dziewięć dziesiątych starozakonnej ludności miasta nadaremnie by kto chciał przekonywać, że to wpływy atmosferyczne, a nie bat garbatego żyda, dokazały cudu.
Dziwna rzecz, iż lud z pojęciami monoteistycznymi wpadł w tak grube przesądy. Zapewne oddziałały nań wierzenia ludów europejskich, które mimo chrześcijaństwa, zachowały sobie dawne miejsce bóstwa, obtarłszy tylko trochę boską pozłotą.
Że nasz lud uosabia sobie każdą klęskę, nic dziwnego – miał on w swojej mitologii całe grono ucieleśnionych choróbek, które wraz z zimą, mrozem, wiatrami i śmiercią siedziały w piekle i stamtąd wyłaziły na świat boży. Naturalna rzecz, zapoznawszy się z cholerą, policzył i ją do tego szanownego grona, ale że tę znajomość zawarto już w XIX wieku, więc i ucieleśnienie jej musi mieć nowoczesne znamiona. Według ludu prostego (a i mieszczaństwo po trosze się na to zgadza), cholera wygląda jak każdy gentleman lepszego towarzystwa, lubi podróżować incognito to koleją, to, pocztą, to najętą wreszcie furmanką. Odróżnić ją od śmiertelników trudno, ale że przyjeżdża z zagranicy, zdradzi się czasem jakimś obcym szczegółem stroju. Nieraz też ludzie, oryginalnie się ubierający, doznawali przykrości z powodu, że wpadli w podejrzenie o tożsamość z nienawistną wiedźmą. Tak opowiadają tutaj o wypadku, jaki się niedawno zdarzył w Piotrkowskiem pewnemu stroicielowi fortepianów. Si vabula vera, przejeżdżał on wieczorem na białym koniu przez wieś, którą epidemia nawiedziła; biały kapelusz i jasne okrycie dawały mu pozór jakiegoś widma. Na ten widok dzieci i kobiety z krzykiem pouciekały do chat, ale mężczyźni odważniejsi, sądząc, że się zdobywają na czyn heroiczny, jak ów Rusin, co powietrze chciał utopić, lub szlachcic, który uciął rękę morowej dziewicy, puścili się za nieborakiem w pogoń. Że dościgniętego musieli porządnie poturbować, rozumie się samo przez się; niedarmo mawiał pewien burmistrz: „Boże broń mię od chłopskiej ręki i żydowskiej głowy”.
The following user(s) said Thank You: Halina Klimza, Michał Mugaj, Anna Fukushima, Maria Mroczek

Please Zaloguj or Zarejestruj się to join the conversation.

Więcej
9 lata 1 tydzień temu #18711 przez Krzysztof Łągiewka
Replied by Krzysztof Łągiewka on topic Czestochowa w XIX w. prasie - wydarzenia, ogloszenia....
I/ Wiek, Nr 22 z 17(29).01.1877, s. 3
W r. 1861 zawiązana została w Częstochowie ochotnicza straż pożarna, złożona ze 120 najdzielniejszych indywiduów z pomiędzy kupców, rzemieślników i obywateli miejskich. Organizację, wyćwiczenie i umundurowanie straży, zawdzięczać należy jej naczelnikowi, obywatelowi miasta, p. Teodorowi Łagodzińskiemu, posiadającemu wiele doświadczenia i wysokie zdolności instrukcyjne; fundusz zaś na ten cel potrzebny mieszkańcy składali z dobrej woli zarządowi straży. Obecnie gdy z rozwojem działalności prywatnych Towarzystw asekuracyjnych, wszyscy prawie kupcy i przemysłowcy, tudzież właściciele sklepów, składów, kramów i kramików, zabezpieczyli dość wysoko od ognia swoje ruchomości, - miasto prawie jednomyślnie odmówiło dalszych składek na utrzymanie owej straży, a raczej przyborów i narzędzi służących do ratunku, zapominając, że owa straż w nader licznych pogorzelach ocaliła majątki tychże mieszkańców! Wszelkie środki przymusowe nie mają tu zastosowania, gdyż składki były dobrowolne, a przytem ustawa organiczna dotąd nie zyskała sankcji rządowej. Tak więc, instytucja wzorowo wyćwiczona, bezinteresownie poświęcająca się dla dobra drugich, o jaką usilnie starają się gdzie indziej, w Częstochowie spotkała obojętność, wskutek której, dla zupełnego braku środków materialnych została rozwiązaną, w następstwie czego, wszelkie narzędzia ogniowe, tudzież przybory i znaki strażnicze złożone zostały magistratowi miasta.
Z.

II/ Wiek, Nr 40 z 8(20).02.1877, s. 3
Straż ogniowa ochotnicza w Częstochowie.
Od naszego korespondenta z Częstochowy otrzymujemy, w kwestyi rozwiązania ochotniczej straży ogniowej, list, który podajemy w streszczeniu, jako mogący się przyczynić do wyświęcenia tej sprawy.
Korespondent nasz donosi, że rozwiązanie straży jest tylko chwilowym i że nie wypłynęło z niechęci lub niedbalstwa członków, lecz jedynie z braku funduszów. Bowiem po odjęciu miastu w r. 1866 propinacyi przynoszącej około 15.000 rs. rocznie, cały ciężar utrzymania straży jako i inne wydatki miejskie ludność z własnej kieszeni opłacać musi. Tym sposobem mieszkańcy, pragnąc zabezpieczyć swe mienie, zniewoleni są do opłaty dwojakiej składki ogniowej; jedną na utrzymanie straży, sprawianie i reparacye narzędzi, drugą na towarzystwa ubezpieczeń. Korespondent jest zdania, że straż ogniowa największe oddaje usługi tym właśnie instytucjom, które pobierają i tak dość wysokie opłaty, wynoszące w r. 1875 - ½ od sta, a w r. 1876 dziewięć od tysiąca. Jeżeli więc obywatele miejscy poświęcają czas i siły na honorową służbę w straży, to Towarzystwa ubezpieczeń także ze swej strony coś zrobić powinny, a mianowicie, przykładać się do utrzymania straży, we własnym a dobrze zrozumianym interesie. Mogłaby się do tego przyczynić i kasa ekonomiczna miejska, biorąc ze skarbu, w zamian za odebraną propinacyę, wynagrodzenie w kwocie 5000 rs. rocznie. Wyjaśnienie niniejsze niech służy za dowód, że wina rozwiązania straży ogniowej nie powinna ciążyć na jej członkach, którzy jak dawniej tak i nadal chętnie pełniliby obowiązki, dobrowolnie przyjęte. Nie należy także winy tej składać wyłącznie na barki obywateli miasta, w ogóle mało zamożnych, którzy przez lat kilka składali dowody swojej ofiarności, gdyż wedle praw słuszności, obie strony interesowane (to jest: ludność miasta i towarzystwa ubezpieczeń) zarówno do utrzymania straży przykładać się winny; tymczasem dotąd stan rzeczy był taki, że mieszkańcy czynili wszystko, opłacając składkę dwojaką i pełniąc służbę w straży, a towarzystwa zachowywały się obojętnie.
Ten głos w obronie obywateli częstochowskich podajemy na zasadzie: audiatur et altera pars

III/ Wiek, Nr 43 z 11(23).02.1877, s. 3
Straż ogniowa częstochowska, o rozwiązaniu której wszystkie pisma nasze donosiły, jak się z przyjemnością obecnie dowiadujemy, uorganizowała się na powrót. Inaczej być nie mogło. Instytucya bowiem tej doniosłości, gdy raz powstanie, upaść nie może, przeszkodzą temu dobrze myślący i dbający o bezpieczeństwo ogólne, obywatele. Przyczyną rozwiązania straży ogniowej częstochowskiej, były interesa materialne: straż była obdłużoną. Nie dano jej próżnować dłużej nad dni dwa i z dobroczynnych ofiar powstał fundusz, którym długi straży spłacono. Tym sposobem, cała sprawa chwilowego upadku straży ogniowej częstochowskiej, skończyła się zaszczytnie dla częstochowskich obywateli.
The following user(s) said Thank You: Halina Klimza, Anna Fukushima

Please Zaloguj or Zarejestruj się to join the conversation.

Czas generowania strony: 0,000 s.
Zasilane przez Forum Kunena

Logowanie