Spotkanie Częstochowskiego Towarzystwa Genealogicznego miało tym razem wyjątkową frekwencję. Kilkadziesiąt osób chciało być świadkami przekazania Archiwum Państwowemu dokumentu lustracyjnego Huty Starej z 1845 r., przechowywanego dotąd w tajemnicy
- To dokument niezwykły - mówi Andrzej Kuśmierczyk z Ośrodka Badań Dziejów Częstochowy, specjalizujący się w odczytywaniu historii ziem na południe od miasta. - W jednym miejscu, w sposób bardzo przejrzysty zebrana jest bogata wiedza o wsi założonej ćwierć wieku wcześniej przez osadników z Moraw. Zasługuje na ochronę w dobrym archiwum i na wydanie drukiem w formie podobizny oryginału.
Od badacza dowiadujemy się, że ponad 150-letni dokument w sposób do dziś niewiadomy uratował się z wielkiego pożaru Huty Starej B. Przez lata wszyscy sądzili, że przepadł. Tymczasem teraz rodzina Connerów nie tylko ujawnia istnienie zabytku, ale też przekazuje go do archiwalnych zbiorów.
Od badacza dowiadujemy się, że ponad 150-letni dokument w sposób do dziś niewiadomy uratował się z wielkiego pożaru Huty Starej B. Przez lata wszyscy sądzili, że przepadł. Tymczasem teraz rodzina Connerów nie tylko ujawnia istnienie zabytku, ale też przekazuje go do archiwalnych zbiorów.
- To nie jest tylko dokument lustracyjny - dodaje dyrektorka Archiwum Państwowego Elżbieta Surma-Jończyk po bliższej analizie daru. - W jednych okładkach znajdują się różne papiery: starsze z 1838 r. i młodsze, z lat 1858 i 1860. Najmłodsza jest skarga wnuków osadników na niesprawiedliwy podział wsi Huta Stara przy sprzedaży gruntów ich dziadom. W "lustracji" znajdujemy wyjątkowe informacje nawet o tym, ile było we wsi warsztatów tkackich, jakie wyroby się w nich wytwarzało, ile i w jakim czasie. Dla historyków to naprawdę rarytasy.
Historycy przybliżają nam dzieje Huty Starej B. W 1819 grunty we wsi zapisanej jako Stara Chuta nabyli osadnicy z Moraw. Kupili je od Jana Trepki, potomka rodziny Błeszyńskich, która kiedyś władała całym rozległym majątkiem na południe od Częstochowy. Stosowny dokument sprzedaży znajduje się w zasobach Archiwum, jego kopię dyrektorka przekazała w rewanżu za dar częstochowskim genealogom.
- Dokument lustracyjny jest w posiadaniu naszej rodziny od jakichś 15 lat - mówi Ryszard Conner, emerytowany zegarmistrz, który w imieniu swoim i nieobecnej siostry przekazał dokument Archiwum. - Od początku miałem świadomość, że to cenny zabytek.
Nie sprzedał go, choć antykwariusze mogliby zapłacić niemałe pieniądze. Nawet o tym nie myślał. - To nie jest moja własność, ale całej gromady - podkreśla. - Chcę ją ofiarować, żeby przechowana została dla potomnych. Jestem ostatnim z rodziny, a ten dokument przeszedł przez pokolenia, przez kilkanaścioro rąk, nim dotarł do nas. Nam wystarczy kopia, oryginał niech świadczy o niezwykłych dziejach Huty Starej "B". To bardzo piękne świadectwo tego, jak w ćwierć wieku wieś szybko się rozwinęła. I świadectwo nowoczesnego myślenia naszych przodków, bo już wtedy wydzielono tu działkę pod szkołę. Choć także pod karczmę; szkoła powstała dopiero w latach 20. ubiegłego wieku, a karczma natychmiast. Ale była przy niej izba szkolna.
Ryszard Conner opowiada również o pożarze, który strawił wieś oszczędzający tylko cztery domy. Do tragedii doszło 1 listopada 1920 r. Dokument lustracyjny był wówczas z innymi papierami w kuferku przekazywanym przez każdego sołtysa następcy. Co stało się z tamtymi pismami nie wiadomo. W każdym razie po wojnie już w dyspozycji sołtysa nie były.
- Może gdzieś jeszcze leżą na jakimś strychu - mówi Grażyna Jachura (z domu Jańczyk), sołtys i wnuczka pierwszego po wojnie sołtysa Huty Starej "B". - Ręce mi drżą, kiedy dotykam tej "lustracji". Wiedziałam, że gdzieś jest, ale nie mogłam do niej dotrzeć. Jestem czwartym pokoleniem z Huty (ze strony mamy i taty), wiele się mówiło w domu o historii miejscowości. Powinniśmy ją znać. Na szczęście jest dziś dużo młodzieży, która szuka tej wiedzy - nie w książkach, a u ludzi. A ja bardzo chcę, żeby choć kopia "lustracji" przechowywana była u sołtysa - jak dawniej.
Ryszard Conner tłumaczy, dlaczego dokument ukrywano: po wojnie zostałaby zniszczony, bo to była Huta "niemiecka" (dziadowie mieszkańców przyjechali z Moraw, ale mówili po niemiecku; genealodzy badający tę sprawę sądzą, że może osadnicy przybyli nawet z Bawarii, z przystankiem na Morawach). Mało tego, w powojennych czasach część mieszkańców wyjechała do Niemiec, inni zrobili to samo w latach 70., przy akcji łączenia rodzin.
- Chcę podkreślić jedno: świadomi swoich korzeni, czujemy się Polakami - dodaje Conner. - Z "lokacji" wynika też jasno, że osadnicy z Moraw bardzo szybko się tu zaaklimatyzowali. A proszę dziś wyobrazić sobie sytuację: przyjeżdża grupa obcych, mówiących po niemiecku i wykupuje ziemię...