I jeszcze dwa ciekawe fragmenty - o małżeństwie i o śmierci:
"Zośka od Bachledy wydaje się dzisiaj za Wojtka Galicę z Kościeliska. Właśnie jadą do ślubu. Wojtka nazywano powszechnie Mamcorzykiem, ponieważ ojciec jego nosił bliżej nie wyjaśnione przezwisko Mamcorz. (...) Mamcorzykowie będą się budowali na Nędzówce, ojcowiźnie pana młodego. Klimka biorą ze sobą jako zaczątek rodziny, na za wspomożenie domu, jak mówili sąsiedzi z dowcipnym
uśmiechem, pozbawionym jednak ironii. Chłopczyk ma siedem lat, przyda się na gospodarstwie, Ubrać go na razie nie trzeba, bo dzieci chodzą w górach zimą i latem w samych koszulach i boso. A
bydło przy domu już zapaść potrafi, przyniesie drzewa z jaty, wody z potoku w konewce.
Na razie, do czasu wzniesienia domu, młodzi będą mieszkali na Groniku Nie bardzo mogli się zgodzić w gazdowaniu z rodzicami, kłócili się, zięć był trochę nagły. Przez pewien czas Zośka mieszkała na Olczy u starej Chramculi. Wojtek zwoził drzewo sanną, począł je obrabiać od Wielkiego Tygodnia; tu każdy prawie góral jest budarzem; czyli cieślą, a z drzewem narabiają wszyscy
od młodości. Zośka pomagała dzielnie mężowi przy pracy, obciosywała tramy siekierą niby chłop. Przyjaźniła się z młodą Chramcową, z domu Bukowską, kościeliszczanką, która mieszkała w
Zakopanem na Chramcówkach. (...) Czy kochała Wojtka? Tu się nikt o to nie pyta, to nieważne, to
się nie liczy i nikt się z tym nie liczy. Sprawy małżeństwa załatwiają między sobą rodzice obu stron: kto, co, ile daje. Czasem jeszcze zapytują się parobka, czy chce dziewkę; nie, czy ją kocha. Ale i to nie wchodzi w grę. O miłości nie ma mowy jako o warunku małżeństwa. Uczucia przywiązania, zgodność, harmonia rodzą się u małżonków z latami na podłożu wspólnej pracy, bo ona stanowi istotny sens małżeństwa i jego więź według moralności góralskiej. Praca we dwójkę na gospodarstwie - oto, czym jest życie małżeńskie. (...) Szanse matrymonialne płci żeńskiej są tu zawsze mniejsze od możliwości mężczyzn. Chłopskie przysłowie powiada słusznie: Pierwej słomiany parobek się ożeni, niź złota dziewka wyda. W tym stanie rzeczy Zośka nie miała wyboru. Wzięła tego; kto wyraził ochotę, kogo jej podsunęli rodzice. Teraz nie ma miejsca na marzenia, teraz zaczyna się życie małżeńskie, czyli praca. Dostała od ojca mórg pola, dołączyła go do dwóch mężowskich; chudobne gazdostwo; nie pytajcie o miłość. Wojtek Galica uważał, że łaskę robi Zośce żeniąc się z nią. Ale wyczuł w niej dobrą, pracowitą gospodynię i nie pomylił się. A ona może i kochała go trochę za to, że zechciał się z nią ożenić."
" Klimek miał lat dwanaście, kiedy umarła mu matka. Podobno oberwała się przy budowie domu i szopy, które zbudowali własnoręcznie oboje z mężem w ciągu dwóch lat. I tak już odtąd kwękała, nie mogąc wrócić do zdrowia. Nie popuściła jej ta choroba do końca. Po prawdzie mówiąc to już w dzieciństwie wydarła się z objęć śmierci gruźliczej. Był u niej ksiądz jegomość, wyspowiadała się przed nim nabożnie, namaścił ją olejami i czekała na śmierć. Ze dwa tygodnie czekała, przygotowana na zgon, Przezorny mąż dał już nawet zbić trumnę Budzowi. Trumna także czekała ponad tydzień (w szopie u Budza). Wieczorem przychodzili do chałupy Mamcorzyka ludzie z sąsiedztwa, a także i z dalsza, aby w myśl zwyczaju pożegnać się z umierającą i odpytać, czyli wzajemnie się przeprosić. Klimek siedział boso przy łóżku i płakał. Nie miała może dla niego ta matka zbyt wiele serca, ale jakże można było serce podzielić między pięcioro dzieci, z tego czworo małoletnich, skoro się ma poza tym wszystkim jeszcze gospodarstwo na głowie? Płakał rzewnie nad matką i nad sobą. wiedział, że z jej śmiercią zniknie ze świata drobna iskierka uczucia, jaka go wiązała z ludźmi. Przekleństwo
urodzenia wisiało nad nim i tylko matka była pozbawiona lekceważenia i pogardy, jaką wszyscy żywili dla bęsia. Ona jedna niewątpliwie kochała go na swój sposób. Od dzieciństwa twardy los
był jego udziałem. Wszakże ojczym wziął go w swój dom tylko dla pasienia i innych posług, a teraz używa go do roboty i do bawienia dzieci. Ojczym nie lubił Klimka, złościł się na niego o
byle co, nieraz go i uderzył. (...)
Na co umierała młoda Galicowa? Jedni mówili, że wskutek oberwania, drudzy, że na zapalenie płuc. Napiła się wody, gdy była zgrzana, i stąd ją chorość wzięła. Któż może dociec prawdy, kiedy w tej wsi nie znano lekarza?"