O tym jak wypełniłam kolorami postać bezbarwną

Wprowadzenie

W ciepłe wrześniowe popołudnie schylałam się i podnosiłam z ziemi kasztany. Stawiałam kroki bez określonego kierunku, trudno to nazwać spacerem, to było moje kręcenie się bez celu po wzgórzu jasnogórskim. Ogrzewałam w cieple wrześniowego, popołudniowego  słońca swoje myśli po rozmowie z ojcem Nikodemem i Panem Remigiuszem Pośpiechem. Serce jak z ołowiu ledwo mieściło się w moim wnętrzu, przeżycia dnia poprzedniego stały się ciężarem czekającym na rozładowanie. Upust emocji dają kasztany zbierane w tym miejscu, zbieranie jest rodzajem medytacji i szukania uspokojenia. Podchodziłam z kasztanami w ręku pod górę Claromontana, zbliżałam się pod mury bastionu, wracałam wzrokiem do wieży kościelnej z zegarem CZASU. Ulica Wieluńska została za moimi plecami, domki od pierwszej majowej wizyty tkwiły w tym samym barwnym układzie. Zmieniły się kolory drzew, zieleń z wrześniem straciła świeżość wiosenną, w najwyższym punkcie ulicy dorodne stare drzewo obsypało się czerwonymi okrągłymi owocami. Liście traciły chlorofil delikatnie, bez pośpiechu opadając na ulicę. Zwiastuny jesieni nadchodziły nienatarczywie, a ciepło rozchodzące się leniwie na ulicy Wieluńskiej prowokowało do wypicia kawy przy jedynym wystawionym stoliku w cukierni „Jagodziński”. Bez dowodów na piśmie przyjmuję za każdym razem, że piję kawę u prapradziadka Teofila Fertnera, w jego cukierni XIX- wiecznej. To taka gra, złudzenie wspomagające pewność do bycia we właściwym miejscu. Dowodów na istnienie cukierni na ul. Wieluńskiej nie znaleźliśmy, powiązania z miejscem są tylko prawdopodobne, nie mniej bardziej pewne niż Stara Częstochowa i jej ulice.

Podchodząc do murów otaczających kompleks klasztorny spoglądałam na dachy. Szłam na dziedziniec, chciałam usiąść na ławce w pobliżu budynku znajdującego się naprzeciwko wejścia do Kaplicy NMP. Ten adres okazał się pewny. Potwierdził go niespodziewanie ojciec Nikodem. Już nie ma gdybania i wyobrażania sobie możliwości. Szukania śladów po omacku, chodząc po zaułkach Nowej Częstochowy. Odnalazłam adres, właściwie bez nazwy ulicy. Dom, w którym mieszkał  mój praprapradziadek  stał na wzgórzu jasnogórskim. Dlatego te kasztany w mojej kieszeni są takie ważne. Całe wzgórze, które z lubością nazywam Claromontana, naśladując  tytuł wielotomowego dzieła „Studia Claromontana”, musiałam nagle pewnego dnia uznać za mój teren. Nie mogąc zapomnieć o znaczeniu tego miejsca, jego charyzmie, nie mogłam nie usiąść na ławce, nie kroczyć pod kasztanowcami bez celu i nie mogłam nie układać sobie w sercu mojej osobistej, rodzinnej konotacji z Jasną Górą. Wielkość nieziemska tego miejsca w zestawieniu z historią mego krewnego związanego na całe życie z muzyką jasnogórską,  wyciszała aktywność i przykuwała mnie do ławki na dziedzińcu klasztornym. Nie można uchylić się od wrażenia bycia częścią większego zamierzenia, w moim pojęciu przekraczającego zwykłe zaspakajanie ciekawości historią rodziny.  Do czego zmierzam i czym zakończę moje podróże ? Odpowiedzi przychodzą w rozmowach. Może zrobimy to, a może tamto, dla jednych to poszerzenie wiedzy o muzyce, dla innych wskrzeszenie pamięci o krewnym. Mieszają się cele osobiste z działaniem „pro publico bono”.

Dzień wcześniej jechałam na spotkanie z mieszkańcem Jasnej Góry, ojcem Nikodemem. Trema połączona z euforią mieszała moje myśli, bo zrozumiałam, że mam otwartą drogę, najlepszą z możliwych, doskonałą,  o lepszej nie można marzyć, drogę do poznania życia Karola Fertnera. Świadomość dotarcia do źródła doskonałego, jedynego rozbudziła moje nadzieje na  uzupełnienie wiedzy encyklopedycznej  o relacje zabarwione emocjami. To niezbędny parametr każdego spotkania z przeszłością. Nijakość nie wchodzi w grę, nie wypełni osoby transparentnej  kolorami. Moim zadaniem jest ogrzanie postaci i nadanie jej trwałych barw. Każdy z moich przodków ożywa w sposób osobniczy, zgodny z duchem epoki, obyczajowością i cechami charakteru. To ostatnie zadanie jest na granicy wykonalności, ale… tworzę obraz cofając się od dnia dzisiejszego, spoglądając na siebie, wujków, kuzynów do początków rodu. O Karolu nie wiedzieliśmy nic, nie zachowały się żadne rodzinne informacje. Miałam postać nieoswojoną i obdarzoną wielkim potencjałem. Odtworzyć zamierzałam z pomocą ojca Nikodema. Miałam przyjechać na Jasną Górę, na umówioną godzinę, do Sali Rycerskiej i oczekiwać .

Gdy dotarłam na dziedziniec klasztorny,  znalazłam się w bardzo szczególnym miejscu Polski, musiałam popłynąć na fali uczuć, nie było odwrotu. Mój Karol nieznany doprowadził mnie aż tutaj, na Jasną Górę.

 

Jasna Góra,  rok 1816

„Drogi Ojcze,

Pragnę Was wszystkich w domu zapewnić, że nie musicie się o mnie martwić. Jasna Góra , do której dojechaliśmy z Józefem po nużącej podróży, jest wspaniałym miejscem, tak jak opowiadali ludzie we wsi. Klasztor wznosi się na wzgórzu, jest z daleka widoczny dla każdego. Składa się z wielu budynków, oczywiście Kaplicy i Kościoła przede wszystkim i Klasztoru Ojców Paulinów. Ale jeden budynek stał się moim domem. To dom muzykantów, do których też dzisiaj należę. Mieszka nas tutaj grupa muzyków, z różnych stron przybyłych, nie jestem jedynym obcym, z dalekich stron. Świętej pamięci Mama miała rację, że mam talent muzyczny. Ojcowie paulini tak potwierdzili i zajęli się mną serdecznie. Okazuje się, że będę uczył się grać najpierw na jednym instrumencie, a jak już nie będzie miał dla mnie tajemnic, rozpocznę naukę na kolejnym. Mam podobno duże możliwości i w przyszłości, gdy ukończę nauki, będę mógł zastępować nieobecnych muzyków. To mnie bardzo cieszy, takie uznanie. Mówiłem, Ojcu, że moje 13 lat nie jest dziecinne. Jestem już dorosły i potrafię o siebie zadbać, nawet tak daleko od domu.

Ojcowie zapewnili mi miejsce do spania, posiłki, dają ubranie, nawet cyrulika jak potrzeba wzywają. Uczę się w klasie pierwszej. Mam dużo radości i jestem wdzięczny, że dojechałem do Jasnej Góry. Tu wszędzie słychać muzykę. Jest tak dobrze. Teraz mogę nauczyć się nut, może kiedyż napiszę coś własnego. Czy Twoja żona już rodziła? Oby urodził się brat. Czekam na brata, bo chcę by kiedyś przyjechał do mnie do Jasnej Góry.

Gdy opuszczam mój dom i wychodzę na dziedziniec widzę wejście do Kaplicy Najświętszej Marii Panny. Widzę ludzi wchodzących na msze, widzę żebraków i pielgrzymów. To święte miejsce. Jest tu cudowny obraz, który otoczony jest wielką czcią. Codziennie ćwiczymy  nieopodal, muszę tylko przejść przez podwórze parę kroków. Tam mamy próby. Zawsze są w tym samym miejscu(…)

(…) Nazywamy się Kapelą Jasnogórską. Jest nas czasami  20, czasami  26 muzyków. Mamy dyrygenta. Niektórzy muzycy mieszkają z rodzinami.  Gram na skrzypcach, altówce, flecie, klarnecie, trąbce i organach. To wielka rzecz, bo nie wszyscy potrafią grać na wielu instrumentach. Niektóre instrumenty robimy sami, a niektóre ojcowie kupują. Nuty już nie są dla mnie tajemnicą. Dlatego przepisuję utwory innych muzyków. Lubię to robić. Dużo uczę się.

Jasna Góra jest moim domem. Tu śpię, jem, uczę się i pracuję. Nie mam innego domu i adresu. Gdybyś chciał napisać list musisz adresować na Klasztor w Jasnej Górze. Tu nie ma ulicy, list nie zgubi się.

Cieszę się, że brat Piotr jest taki zdolny. Za parę lat, jak podrośnie i zdobędzie papiery mistrza snycerskiego, namówię go na przyjazd do Nowej Częstochowy.

Mój dzień rozpoczynam o 6.00 rano, gdy gram do pierwszej mszy. Potem przygrywamy do różnych nabożeństw. Gramy też na pogrzebach. Ja lubię tzw. „ganki”. Gdybyś wyobraził sobie wieżę kościelną, na pewnej wysokości od ziemi znajduje się wąski balkonik dla muzyków. Stoimy na wieży wysoko, dookoła rozciąga się widok na Starą Częstochowę,  która leży w pewnym oddaleniu od Klasztoru i na Nową Częstochowę, przytulonej do wzgórza jasnogórskiego. Piękne to chwile, gdy muzyka płynie z wieży , z wysoka i opada na ziemię, niczym anielski podmuch wypełniony  akordami nieziemskiej muzyki.

Całuję Was wszystkich

Wasz Karol

 

List ten, wymyślony przeze mnie, oparty o wiedzę zdobytą w czasie mojej wizyty wrześniowej, ma być pomostem łagodzącym przejście od prawdopodobnego scenariusza pierwszych miesięcy/lat  Karola Fertnera,  do opisu faktów z jego życia.

Budynek, w którym mieszkali muzycy kapeli stoi do dzisiejszego dnia, jak również dom przeznaczony na próby muzyczne. Członkowie kapeli, którzy założyli rodziny, zajmowali  wydzieloną część budynku, niektórzy do końca życia nie wyprowadzali się z tego miejsca. Opieka, jaką zakon otaczał kapelistów była bardzo szeroka, od zapewnienia im wszystkich podstawowych potrzeb bytowych, po utrzymywanie wdów po muzykach, lub sprzedaż gruntu zakonnego pod „ogród”. Wiek Karola nie był niczym nadzwyczajnym, gdyż takim zasadom hołdowano przy przyjmowaniu do szkoły muzycznej przyklasztornej.  W dokumentach brakuje informacji o jego pensji z lat 1816-1825. Mamy za to bezcenne potwierdzenie jego obecności na Jasnej Górze w tych latach. Wszystko to wyczytałam siedząc w czytelni obok budynków, w których mieszkał i grał mój bardzo dawny Dziadek, dziadek mojej prababci – Karol Fertner.

Historia Jasnej Góry splotła się z moją historią rodzinną.  Lata 60-te XIX wieku, bardzo burzliwe i dramatyczne dla Klasztoru, dotknęły prawdopodobnie kapelistów. Decyzję o zakupie domu przy ul. Wieluńskiej od Leopolda Mężnickiego, nie tylko dyrygenta kapeli jasnogórskiej, widzę w kontekście wydarzeń politycznych.

O dorosłym życiu Karola i śladach jego zadomowienia się na częstochowskiej ziemi napiszę  w kolejnym odcinku.


Logowanie